poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Także i mój pionowy świat

Nie pamiętam już jak to było, zanim poznałam świat himalaistów. Nawet nie jestem pewna, czy przed pisaniem pracy dyplomowej na podstawie książek Jerzego Kukuczki choć raz słyszałam coś o tym mężczyźnie. Teraz wiem, że gdybym nie miała okazji zapoznać się z tym środowiskiem, wiele bym straciła.

Czas żebyście zapoznali się z moją kolejną pasją. Górami.

Kto nie zna Jerzego Kukuczki ręka do góry! Nie bójcie się przyznać! Zawsze można wszystko nadrobić ;) Wcześniej wspomniany człowiek w latach 80 był znany na całym świecie. Ze swoich wyjątkowych dokonań. Wyjątkowych, bo popełnianych na granicy życia i śmierci. A to wszystko działo się daleko stąd. W Himalajach. 

Zainteresowanym polecam wejść na świetną stronę Wirtualnego Muzeum Jerzego Kukuczki. Tam dowiecie się więcej szczegółów.

I koniecznie zobaczcie zwiastun filmu.

Oczywiście najbardziej polecam książki: Mój pionowy świat i Na szczytach świata, lecz to nie o nich dziś będę pisać.

Żeby poczuć ten cały klimat, trzeba to lubić i się wczuć. Tak jak ja. Jestem totalnie wkręcona w temat polskich alpinistów, a zwłaszcza tego pana, ponieważ z jego książkami spędziłam pół roku pisząc pracę. Znam dobrze jego życiorys. Przez to czuję z nim szczególną więź. 

Jurek jest filmem dokumentalnym w całości poświęconym sylwetce Kukuczki. Wcześniej postał już niejeden taki dokument o alpiniście, lecz ten jest inny. Powstał z okazji 25 rocznicy śmierci Polaka. W obrazie znajduje się dużo materiałów wcześniej nigdzie nie publikowanych, w większości z prywatnych zasobów rodziny Kukuczki.

Pomimo tego, że znam na pamięć całą himalajską wędrówkę Kukuczki, film nie wywołał mojego znużenia. Przypomniał mi jedynie o mojej wielkiej fascynacji. Jest świetnie zrobiony. Bardzo podobały mi się fragmenty dziejące się w domu himalaisty lub podczas wywiadów. Są to nagrania niezwykle poruszające. Zwłaszcza wtedy, kiedy się wie, jaki był przykry koniec... Z tych ujęć wysuwa się sylwetka skromnego i mądrego człowieka, który wielokrotnie pokonał swoje słabości i czternastokrotnie wspiął się na wysokość 8 tysięcy metrów.

Dodatkowo ciekawe są także komentarze towarzyszy wypraw Kukuczki. Wywołują wzruszenie oglądającego i przede wszystkim u mówiącego. Największe wrażenie zrobiły na mnie archiwalne wypowiedzi Artura Hajzera (założyciela marki HiMountain), który dwa lata temu zginął podczas wyprawy w Himalaje.

Matko, w tym jest coś magicznego. W tych ogromnych górach, których widok wywołuje pokorę i szacunek. Masywy powodują, że w zgiełku codzienności człowiek ma ochotę się zatrzymać i po prostu na nie patrzeć. Pozwala to oczyścić umysł. Niezwykłe są również czyny głównego bohatera, jego nieustanne przekraczanie własnych horyzontów. I to wszystko dzieje się na granicy dwóch światów. Ziemskiego i hm...? 

Również zakończenie filmu nie było mi obce. Jednak wielkość umiejętności mężczyzny zawsze powoduje, że łatwo zapominam o przykrym finale. Za każdym razem, kiedy dochodzę do tej informacji, dopada mnie przygnębienie. Naprawdę wielka szkoda, że tak wspaniałych ludzi los szybko zabiera.

Jeśli ktoś nie jest zainteresowany tematyką górską i dalej nie czuje się przekonany, polecam obejrzeć ten film z innego powodu. Jest dobrą lekcją historii. Jurek jest świadectwem z perspektywy nietypowej społeczności o uciążliwej rzeczywistości PRL-u. A przecież ekwipunek i prowiant skądś trzeba było zdobyć!

Zdaję sobie sprawę, iż himalaiści wielokrotnie spotykają się z krytyką i niezrozumieniem. Odkąd zagłębiłam się w tę tematykę, ani razu tak nie pomyślałam. Kupuję ich działalność od samego początku do końca. Szanuję i kibicuję!

 Na koniec moje zdjęcie. Trochę z innej strony :D Mój but próbujący dopasować się do odcisku trapera himalaisty. Jerzy Kukuczka miał niewiele większy rozmiar obuwa ode mnie, prawda? Okazuje się, że nie trzeba być dużym, żeby dokonać wielkich rzeczy! I tego się trzymajmy ;)


czwartek, 23 kwietnia 2015

ALBO ALBO TAG


Mamy dziś Światowy Dzień Książki. W imię tego postanowiłam urozmaicić rytm mojego bloga. Dziś zabawię się w TAG. Konkretnie ALBO ALBO TAG.
 
Wolisz trylogie, czy powieści jednotomowe?
W zasadzie to pytanie jest trudne. Na początku bez zastanowienia nasuwa się odpowiedzieć, że wolę trylogię, ale jak zaczynam myśleć... Niektóre książki muszą być kilkutomowe, ponieważ w jednym nie zostałaby wyczerpana genialność wątków, ale uważam też, że niektóre książki nie powinny być kontynuowane, bo z biegiem jest już coraz gorzej. (patrz: Grey)

Wolisz książki napisane przez kobiety, czy mężczyzn?
Hmmm, zastanówmy się. Chyba to jest bez różnicy. Jednak, jeśli mówimy na przykład o literaturze XVIII/XIX wieku, to zdecydowanie wole kobiety :D (patrz: Jane Austen)

Wolisz kupować w Empiku, czy tylko na stronach internetowych? 
Wolę kupować gdziekolwiek! I oczywiście byłoby super, gdyby udawało się po taniości. Jednak czasem jest tak, że jeśli widzę jakąś książkę, która mnie zainteresuje, to zbytnio się nie zastanawiam, gdzie mogłabym dostać to taniej. Oczywiście poza tym, często chodzę również do biblioteki. Lubię książki bibliotekarskie, a najbardziej komentarze na marginesach zapisane przez poprzednich czytelników :)

Wolisz, żeby wszystkie książki zostały zekranizowane, czy żeby przekształcono je w serial?
OCZYWIŚCIE, ŻE SERIAL. A potem będę płakać, że zostało to źle zrobione. ;)

Wolisz czytać pięć stron dziennie, czy pięć książek tygodniowo?
Haha, gdybym czytała pięć książek tygodniowo to byłabym nolife'em. Bardzo oczytanym, ale wciąż nolife'em. ;) Uznajmy, że wolę czytać pięć stron dziennie, chociaż w rzeczywistości zawsze jest to trochę więcej.

Wolisz być recenzentem profesjonalnym, czy autorem?
Jedno nie przeszkadza drugiemu, prawda?;)

Wolisz czytać dwadzieścia ulubionych książek w kółko, czy sięgać po nowe pozycje?
Oczywiście, że wolę czytać coś nowego. W ogóle nie rozumiem, dlaczego niektórzy ludzie zadają pytania w stylu "twoją ulubiona książka?". Jest pełno świetnych rzeczy, które warto poznać. Jakby miała ograniczać się tylko do tych, które zrobiły na mnie kieeedyś ogromne wrażenie, stanę w miejscu i nie będę się rozwijać!

Wolałbyś/abyś być bibliotekarką, czy sprzedawcą książek?
Haha... Hm... Chciałabym być kimś, kto po krótkim poznaniu drugiej osoby będzie wiedział, jakie książki warto mu/jej polecić i co mogłoby się jemu/jej spodobać. Jeśli te kompetencje mieszczą się w tych dwóch zawodach, dlaczego nie!

Wolisz czytać tylko ulubiony typ literatury, czy wszystko poza ulubionym typem literatury?
Staram się sięgać po wszystko, ale baaardzo trudno jest mi przekonać się do takiego czystego sci-fi. Podobno polonistki tak mają. :D

Książki papierowe czy ebooki?
Jedyny ebook, który przeczytałam to Pięćdziesiąt twarzy Greya, ponieważ nie chciało mi się czekać miesiącami na egzemplarze z bibliotek, ani tym bardziej kupować.
Wolę papier. 


:)
 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Sierściuchy górą!

Przyszło nam spotkać się przy książce, od której chyba powinnam zacząć swoją blogerską przygodę ;) w końcu nazwa Cat's library powinna mnie zobowiązywać. Nie mniej, jest to jedenasty wpis i uznajmy, że właśnie nim rozpocznę kolejną dziesiątkę postów.

*

Historia kotów - Madeline Swan. Sam tytuł mówi nam wszystko, czego możemy spodziewać się po tej pozycji. Jednak już sama autorka sprawiła mi trochę więcej trudności. W internecie nie mogłam znaleźć zbyt wiele na jej temat. Wszystkie linki prowadzą tylko do książki o sierściuszkach. Zupełnie mnie to nie satysfakcjonuje. Jeśli udało wam się zdobyć więcej informacji o tajemniczej autorkce, podzielcie się!!!! Nawet z z tyłu okładki nie ma krótkiej biografii. Być może jest to zamierzone i od początku do końca książka poświęcona jest małym tygryskom - o tym sugeruje także dedykacja. 

Łatwo się domyślić, że jestem wielką fanką Mruczków. Przeczytanie tej książki zatem było tylko kwestią czasu. Akurat fajnie się złożyło, że dziwnym trafem Wielkanocny Zajączek przyniósł mi książkę o kiciusach i proces czytania nastąpił w miarę szybko. ;)

Robiłam trzy podejścia do tej książki. Jedno, jakiś tydzień temu i wtedy też w trakcie czytania przysnęłam. Informacje zawarte w tym utworze są pisane w stylu publikacji popularno-naukowych. Jest dużo materiału historycznego (jeśli chodzi o poziom wciągania - podręcznik do historii to mały Pikuś w porównaniu z HK) wymagającego skupienia, bez którego łatwo zgubić wątek. Zatem nie polecam czytać tej książki na noc! :D Potem miałam Siedem Dni Lenia/Zombie/Przykrego Powrotu do Rzeczywistości i nie ruszyłam zupełnie nic. Pozostałe strony przeczytałam wczoraj i dziś. Jednym tchem. Tym razem nie popełniłam tego błędu co wcześniej i lekturę rozpoczęłam w południe. :D

HK jest podzielona na dziewięć rozdziałów, w których Swan od starożytności do współczesności przedstawiła perypetie sierściuchów. I powiem, że koty nie zawsze miały lekko! Raz na wozie, raz pod wozem. Każdy rozdział poprzedzony jest uroczą grafiką nawiązującą do danej epoki. Dodatkowo dużą zaletą książki są liczne ilustracje. Niektóre z nich pozwoliłam sobie zeskanować w celu urozmaicenia mojego wpisu :D


Grafikom udało się oddać kocią dostojność w tych małych obrazkach :)

Cała Historia kotów zawiera mnóóóóóóóóstwo ciekawostek poświęconych tym futrzakom. Jest pełno informacji zgoła banalnych, ale po ich przeczytaniu myślałam sobie "Rany, bez kitu tak jest!"  Autorka do pisania podeszła niezwykle poważnie i profesjonalnie. Utwór poprzedzony jest wstępem, a z kolei na końcu mogłam znaleźć spis wybranej bibliografii, a także indeks wszystkich nazwisk wymienionych w utworze. Do profesjonalnej książki naukowej brakowało mi tylko przypisów. Cała opowieść zaczyna się od podania kluczowej informacji SKĄD wywodzą się nasze domowe pieszczoszki. Następnie po kolei, od starożytnego Egiptu, Swan przedstawiła stosunek ludzi do kotów. Nie będę niczego streszczać, aby nie zepsuć innym zabawy. Zdradzę tylko, że Mruczki miały przechlapane w wiekach średnich, gdzie razem ze swoimi czarownicami były palone na stosie! (oczywiście, czarne Smoluchy miały najgorzej, bo uznawano je za sługów demonów. Kotki, które posiadały choćby niewielką białą plamkę, miały szansę na przeżycie. Swan zwróciła uwagę na to, że nawet współcześnie, koty w całości czarne jak węgielki są rzadko spotykane. Zgadzamy się  z nią?)


Dzięki HK dowiedziałam się o tym, jak wielu artystów ceniło sobie obecność kotów. Te informacje Swan czerpała z licznych pamiętników, dzienników, wspomnień, listów czy prac naukowych, które umiejętnie zacytowała i wplotła w bieg swojej książki. Najbardziej utkwiła mi w pamięci wypowiedź Emily Bronte na temat tego, dlaczego ludzie kochają koty. Tak bardzo zgadzam się z jej zdaniem!!! 

Kiedy byłam mała, miałam książkę, która zawiera pełno bajek i baśni. W HK zostało wyjaśnione pochodzenie niektórych przesądów i legend, na podstawie których postały bajki znajdujące się w mojej dawnej książce! Czy pamiętacie taką bajkę, w której biała kotka prosi księcia o to, żeby on odciął jej głowę, a następnie ogon? No właśnie. HK dokładnie wyjaśnia, dlaczego kotka o to prosiła. Moje życie od dziś już nie będzie takie samo!

Czy zdarza wam się mówić "zaraz dostanę kota" w wielkim zdenerwowaniu? :D Mi się zdarza. Okazuje się, że to też ma swoje podłoże w angielskich przesądach. Dokładnie chodzi o przesądy dotyczące ciężarnych kobiet. Odrobinę przerażający jest ten przesąd ;>.

Poza anegdotkami, Swan zamieściła w swojej książce ogrom rzeczowych informacji o tym, w jaki sposób przez lata korzystano z pomocy kotów. Dzięki temu już wiem, co Mruczki robiły podczas wojen!



HK jest przede wszystkim kopalnią kocich imion. Wraz z informacją o sławnych fanach futrzaków dostajemy dokładny spis nazw (niezwykle zabawnych i wymyślnych) tychże pupili.

I na koniec coś pięknego:


Po przeczytaniu HK moje życie na pewno stało się bogatsze o wiedzę historyczną i anegdotki. Wydarzenia autentyczne z perspektywy kota są ciekawym urozmaiceniem lekcji historii. ;)

Ze wszystkich kocich wizerunków najbardziej podoba mi się ten mroczny i tajemniczy, w którym sierściuchy mają magiczne zdolności. Podczas czytania rozdziału o kotach czarownic, od razu przypomniał mi się Kotołak z Eragona, którym byłam zachwycona do ostatniej kartki! 

A jakie są wasze ulubione koty z książek?

Za wykrzywione skany przepraszam :D

wtorek, 7 kwietnia 2015

Królowa Błyskawic

Zrobię wszystko, żeby ten wpis był opanowany. Ale nic nie obiecuję, bo za każdym razem, kiedy myślę o tej książce wpadam w zachwyt i mam ochotę zachować się jak nastolatka :(

*


*

Ładna, estetyczna okładka w moim przypadku to połowa sukcesu. Wtedy potrzebuje jeszcze tylko jednego elementu, który nakłoni mnie do kupienia książki. 

Kiedy zobaczyłam Czerwoną królową bardzo spodobała mi się jej szata graficzna. Jedynie miałam obawy, że ta czerwień może mieć coś wspólnego z wampirami, a czegoś takiego nie chciałam czytać. Na szczęście fragment książki zamieszczony na tylnej okładce szybko rozwiał moje wszystkie wątpliwości. Zaciekawiło mnie również to, że autorka książki jest młodziutka! Wpiszcie sobie w google: Victoria Aveyard i przyjrzyjcie się tej młodej, ładnej i zdolnej kobiecie! Ja nie mogę się na nią napatrzeć.

Główna bohaterka Czerwonej... ma siedemnaście lat. Nazywa się Mare Barrow. Żyje w świecie, w którym od lat toczy się wojna, a społeczeństwo jest podzielone na bogatych i biednych. Krew bogatych ma kolor srebrny, a biednych czerwony. Bogaci mają magiczne moce i sprawują władzę nad krajem. Mare oczywiście jest Czerwoną, jednak szybko przekonuje się o tym, że nie do końca jest taka zwyczajna. Zdradzę tylko, że dziewczyna ma dużo wspólnego z elektrycznością.

Początek zawsze musi być schematyczny :) 

W całej książce czuć lekkie inspiracje Igrzyskami śmierci, Trylogią czarnego maga i nawet trochę Grą o tron. Ale! Niezależnie od tego, jak bardzo się starałam, nie udawało mi się odgadnąć co będzie dalej. Moje wszystkie domysły szły w zupełnie innych kierunkach niż fabuła. Zaczynając czytać nigdy bym się nie spodziewała, że ostatecznie bohaterka skończy tam, gdzie skończyła ;> 

Czerwona królowa jest świetna, wspaniała, jest przeeeeepyszna. Strasznie dawno w nic się tak nie wkręciłam. I teraz cierpię, bo chcę NATYCHMIAST kontynuacji. A muszę czekać do przyszłego roku. No przynajmniej mam co robić przez najbliższe miesiące. :D

To nie będzie żadna nowość, kiedy powiem, że główna bohaterka została tak stworzona, że możemy się z nią utożsamić. Kiedy jest zła, czułam złość, kiedy była zażenowana, ja również odczuwałam wstyd i także razem z Mare przeżywałam ciężar nowej codzienności, z którą bohaterka musiała się zmierzyć. Z kolei w momencie, kiedy wydarzenia doprowadziły do totalnej katastrofy i wywołały u bohaterki ogromne rozczarowanie, myślałam, że się rozpłaczę. Autentycznie. Ostatni raz płakałam podczas czytania Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi, kiedy umarł Dumbledore. A wcześniej to chyba jak umarł Nemeczek z Chłopców z Placu Broni. 

Oprócz tego fabuła jest mistrzowska! Przez wszystkie pięćset stron tomu coś się dzieje. Wydarzenia nieustanne trzymały mnie w napięci. Ciągle dochodziło do zwrotów akcji i moje biedne nerwy nie miały nawet chwili, żeby ochłonąć. To była pierwsza książka, którą sobie dawkowałam, ponieważ nie chciałam za szybko pożegnać się z tą przygodą. 


W CK każdy znajdzie coś dla siebie. Jest wojna, mnóstwo intryg, rywalizacja, nowoczesna technika, rozczarowanie, nadzieja i romans. A romans smakuje najlepiej, kiedy jest zakazany. Mówię wam, romans z Czerwonej... już niedługo zawładnie czytelniczym światem. Jeszcze wspomnicie moje słowa. Już się boje tego, jak ten wątek będzie maglowany na wszystkie strony! Znów zaleciało schematycznością, ale powtarzam, co rusz byłam zaskakiwana fabułą! No może troszeeeeczkę da się przewidzieć jak skończy się wątek miłosny. ALE! Kto wie co przyniosą kolejne części...

Moim zdaniem film/serial na podstawie tej książki to tylko kwestia czasu. A wraz z tym przyjdzie rozczarowanie, bo przecież inaczej to sobie wyobrażałam. Mimo wszystko i tak nie mogę się tego doczekać. W internecie można już znaleźć dużo klimatycznych fanartów zainspirowanych CK.

Nie napisałam najważniejszego. Peter and Jacob - laureaci polskiej edycji Must Be The Music - Tyko Muzyka zainspirowali się Czerwoną królową i napisali piosenkę. Możecie jej posłuchać tutaj. Jak wrażenia?

Bardzo trudno mi teraz pożegnać się i na chwilę wyjść ze świata Mare, bo wpadłam po same uszy. Cała fantastyczna otoczka jest bliska mojemu sercu, bo przecież to od walki dobra ze złem zaczęła się moja czytelnicza przygoda... :)

Kto nie czytał ten trąba!

piątek, 3 kwietnia 2015

Powrót do korzeni / Kopciuszek


Kopciuch towarzyszy mi przez całe życie. Kiedy byłam mała, miałam kilka małych książeczek poświęconych tej bajce. Pamiętam, że jeden egzemplarz, który miał sztywne, kartonowe kartki był obgryziony w rogach. Chyba był lekiem na moje wychodzące ząbki :D Znałam tę historię na pamięć, bo naprawdę często przyglądałam się obrazkom. Jednak przyznam, że nie była to moja ulubiona bajka Disneya. Wolałam Piękną i Bestię i przede wszystkim Anastazję!!!!! 

Potem zrobiłam się starsza, książeczki pooddawałam (czego dziś żałuję), a los w 2004 roku zesłał mi współczesną wersję Kopciuszka w filmie Cinderella Story. Co wtedy się działo! Oglądałam to nieustannie! Wzruszałam się podczas każdego oglądania. Kiedy tego nie robiłam, słuchałam soundtracku, a niektóre mądre cytaty z tego obrazu pamiętam do dziś (np. Nigdy nie pozwól, by strach przed działaniem wykluczył cię z gry). Byłam wtedy wielką fanką Hilary Duff, która wcieliła się w rolę tytułową (Hilary Duff to taka ówczesna Miley Cirus). Do dziś czuję sentyment do tego filmu. Mam z nim dobre wspomnienia i skojarzenia.

Następnie pojawiła się kolejna filmowa wersja Kopciuszka. Tym razem taneczna. Chyba z Seleną Gomez w roli głównej, ale to już nie mój klimat i tego nie oglądałam.

I teraz! Producenci Disneya wpadli na genialny pomysł, żeby tworzyć filmowe wersje swoich bajek! Byłam bardzo podekscytowana, kiedy się o tym dowiedziałam. Potem zobaczyłam obsadę do Kopciuszka i... Cate Blanchett super!! Helena Bonham Carter jeszcze lepiej!! Ale Kopciuszek i Książę? Co to w ogóle są za aktorzy? (#IgnorancjaLevelExpert). Tak myślałam sobie wtedy, trochę rozczarowana. Do kina poszłam z ciekawości, odrobinę sceptycznie nastawiona. Jednak wiedziałam, że dla Heleny i Cate jak najbardziej warto iść to zobaczyć!

I... Jak dobrze zrobiłam, że obejrzałam ten film!!! Wywołał moje totalnie pozytywne emocje. Uśmiech nie schodził mi z twarzy! Znów poczułam się jak dziecko. Przekonałam się, że moja pamięć jeszcze nie zawodzi, bo z biegiem akcji przypominałam sobie, co powinno wydarzyć się dalej. Bardzo mnie ucieszyło, że produkcja w prawie stu procentach zgadzała się z fabułą bajki. A widok pięknych, szklanych bucików zapierał mi dech w piersiach. #teżtakiechcę




Co z tego, że film jest odrobinę kiczowaty w swojej cukierkowatości i naiwności. Co z tego, że z powodu braku asertywności Kopciuszka oglądający chce strzelić sobie w łeb (zwłaszcza taki, który jest asertywny momentami aż za bardzo!). Obraz jest po prostu słodki i uroczy. Sprawia, że zazdrości się Kopciuszkowi dobrej wróżki, pięknej sukienki (a zwłaszcza w tańcu!) i powodzenia u samego księcia! ;))

Aktorzy wcielający się w główne postacie (Lily James w roli Kopciuszka i Richard Madden w roli Księcia) nie pasowali mi do samego końca filmu, ale potem stawało się to coraz mniej uciążliwe. Człowiek szybko się przyzwyczaja. ;) Jednak byłam w szoku, kiedy uświadomiłam sobie, że Richard Madden grał Robba Starka w Grze o tron. Nigdy bym na to nie wpadła! Owszem, podczas seansu wydawało mi się, że już gdzieś widziałam tego aktora, ale... przecież to dwie zupełnie inne osoby! Charakteryzacja mistrz.

trudno uwierzyć, że to ta sama osoba :D
Jeśli chodzi o Helenę i krótką scenę, w której mogliśmy poznać ją jako Wróźkę to... #milionyserduszek. Ta kobieta jest ge-nia-lna! Przerysowana w charakteryzacji i gestach znów podbiła moje serce. Wyglądała bardzo ładnie, a to niemała odmiana jeśli chodzi o role aktorki. 

Cate Blanchett jest również świetną artystką i każdy o tym wie. Dobrze zagrała wredną macochę, ale jeśli miałabym porównać ją i Angelinę Jolie jako Czarownicę, Jolie wygrywa ze stumilionowym wyprzedzeniem.

Jak w każdym filmie i tutaj pojawiają się wzruszające sceny, które przez mojego sąsiada zostały skomentowane tak: Dobrze, że nie nie masz teraz PMS, bo byś buczała jak syrena... I to tyle, jeśli chodzi o poziom wzruszeń. ;)

Cztery lata studiowana filologii polskiej spowodowały, że wszystkie gesty, słowa, symbole pomiędzy kobietą i mężczyzną związane z: przejściem, wejściem, zakładaniem, ściąganiem, zrywaniem, obdarowywaniem (i myślę, że nie trzeba studiować tego co ja, żeby tak myśleć) kojarzą mi się z jednym... I stąd, o dziwo... Krótka droga do Greya. Podczas oglądania myślałam sobie, że przecież to od takich historyjek przedstawionych w Kopciuszku wywodzi się cała nasza kultura. To co powstało później jest tylko luźną interpretacją tego co było wcześniej i przede wszystkim dostosowaniem tego do wymogów współczesności. Brutalne ale prawdziwe.

No dobrze, a teraz kto mi powie, JAK bajkowy książę miał na imię? W filmie mówili na niego... Ty.... zapomniałam. :s
Czy komuś udało się obejrzeć ten film bez dubbingu? Wiem, że to film dla dzieci, ale wydaje mi się, że efekt byłby lepszy z napisami!