poniedziałek, 23 lutego 2015

Dobre nastawienie gwarantuje połowę sukcesu. Pięćdziesiąt twarzy Greya - film

GRATULACJE dla Pawła Pawlikowskiego i całej obsady Idy za Oscara. Trzeba się cieszyć i być dumnym, ja jestem bardzo. Cudowne podziękowania Pawlikowskiego można obejrzeć tu.

*

Dziś będzie krótko. 
Film kręcony pod koniec 2013 r. i na początku 2014 r. już wtedy budził wiele emocji wśród fanek książki. Na przełomie tych lat jeszcze nie wiedziałam o co chodzi i przyznam, że też nie za bardzo mnie to interesowało, więc na ekranizację książki spoglądałam raczej z obojętnością. Raz tylko wypowiedziałam się krytycznie, kiedy dowiedziałam się kto został obsadzonych w głównych rolach. Nie znałam zupełnie historii, ale uważałam, że Jamie Dornan nie jest wystarczająco przystojny, a Dakota Johnson wygląda zbyt dojrzale.
Potem szybko zapomniałam o ekranizacji Pięćdziesięciu twarzy Greya, żeby znów sobie przypomnieć dzięki różnego typu spamu w mediach na temat tego obrazu. Pomyślałam sobie Okay, niechże sięgnę po tę literaturę i przekonam się sama, a potem pójdę do kina. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał mojej opinii na temat książki, to zapraszam: Pewne książki czasem trzeba przeczytać... Chociaż? Pięćdziesiąt twarzy Greya.
W końcu przyszedł czas na film. Przyznam, nie mogłam się doczekać. Uparłam się straszliwie, żeby iść do kina, chociaż podobno były dostępne już internetowe wersje tej produkcji. Jednak, chyba każdy się ze mną zgodzi, że zawsze lepiej oglądać film w kinie niż domu. Odpowiednie przyciemnienie, popkorn, reklamy (uwielbiam reklamy w kinie do tego stopnia, że śmieszą mnie tam bardziej niż jakbym oglądała je w domu :D), niektóre komentarze pozostałych oglądających (ale nie te gimbusiarskie) robią klimat, dzięki któremu chce się wracać na salę kinową. No chyba, że jest koniec miesiąca i wtedy nie mamy wyjścia i musimy zadowolić się telewizorem lub internetem, albo wtedy, kiedy film trwa trzy godziny i bardzo trudno jest usiedzieć w przyciemnianej sali.
Nie będę opisywać fabuły, bo jak jest każdy wie, a ja nie wie, to powinien to nadrobić, chociaż tylko po to, aby być na czasie i wiedzieć o czym inni rozmawiają.
Nie było tak źle, ALE nie wiem, na co liczyłam idąc do kina po przeczytaniu książki. Zapomniałam o tym, że w takiej kolejności, papierowa wersja zawsze jest lepsza, bo tam wszystko jest takie, jak ja sobie wyobrażę. 
Tak jak na początku Jamie Dornan nie pasował mi do tej roli, obejrzenie obrazu utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Dobrze, niech mu będzie, starał się, ale niektóre jego kwestie były groteskowe i miałam wrażenie, że oglądam kolejną odsłonę Strasznego filmu. Nie pasowało mi to, że on ciągle się uśmiechał! Przecież w książce Grey był śmiertelnie poważny i uśmiechał się bardzo rzadko. Producenci filmu trochę zredukowali stanowczość tego mężczyzny wciskając elementy, których wcale nie było w książce (zgoda na randki, lol), ale dla zobaczenia ładnego, męskiego ciała film można obejrzeć. :D
Jeśli chodzi o Dakotę Johnson, zmieniłam zdanie. Na początku owszem, zwracałam uwagę na to, że wygląda na starszą niż powinna jako Anastazja, ale później już mi przypasowała. Przeuroczo się uśmiechała, była dziewczęca, ale równocześnie nie była w tym przerysowana, a charakteryzator spisał się na medal podkreślając jej policzki zaróżowieniem, co zgadzało się z opisami książkowymi. I również z powodu jej ładnego ciała warto zobaczyć ten film!

"Fuj, włosy na klacie" - powiedziały dwie Obserwatorki
Jeśli chodzi o inne postaci, to zupełnie nie pasowała mi Eloise Mumford, która grała ładniejszą koleżankę, Kate, a w rzeczywistości wyglądała jak matka głównej bohaterki. Czy w Ameryce cierpią na deficyt młodo wyglądających aktorek, że są zmuszeni brać te, które mają pod trzydziestkę do ról około dwudziestoletnich? Nie sądzę. Ciekawe jest w ogóle to, że w filmie nie grał nikt znany. Niski budżet? Lęk potencjalnych aktorów przed przed porażką i krytyką? Jedno jest pewne, ekranizacja Pięćdziesięciu twarzy Greya jest fenomenem na skalę światową i pomimo tego, że będzie miała wiele krytyków, będzie popularna i modna!
W filmie pojawiały się sceny, które z założenia były zabawne i wtedy przez salę przechodziła fala kobiecego śmiechu, ale były też takie momenty, które z założenia nie miały rozśmieszać, a ja się śmiałam, nawet do łez (patrz wyżej: groteska Greya). Ale wiecie jak to jest, kiedy idziecie z koleżanką do kina i zaczynacie śmiać się z tego samego. Tworzy się perpetuum mobile, zaczynacie się straszliwie chichrać, aż w końcu płyną wam łzy. Wtedy wasi partnerzy zaczynają zwracać wam uwagę, że zachowujecie się nieładnie w stosunku do innych oglądających, a wy dalej się śmiejecie. Jednak największy ubaw miała jakaś pani, która siedziała przed nami kilka rzędów i rechotała przez 3/4 filmu. Strasznie podobało mi się to i żałowałam, że nie siedzę obok niej.
Nie wiem na co liczyłam pisząc w recenzji książki, że mam nadzieję, że obraz spodoba mi się bardziej, bo nie będzie zawierał przemyśleń Anastazji. No cóż, tylko krowa nie zmienia zdania i niestety, bardzo brakowało mi tych przemyśleń, zwłaszcza, że cała narracja książki opierała się na rozważaniach głównej bohaterki. Po prostu Dakota Johnson nie była w stanie odzwierciedlić mimiką wszystkiego, co w danej chwili kłębiło się w głowie książkowej Anastazji. Więc to do poprawki.
Najmocniejszą stroną produkcji była muzyka!!! I w tym dwie, genialne piosenki Beyonce. Soundtrack znałam wcześniej i miałam obawy, że zostanie użyty w złych momentach. Jednak, zostałam pozytywnie zaskoczona. Dwie najlepsze (na dzień dzisiejszy dla mnie) piosenki na świecie, mianowicie, Haunted i Crazy in Love, zostały puszczone w scenach zbliżenia głównych bohaterów, więc perfekcyjnie, idealnie i mistrzowsko zbudowały atmosferę pomiędzy kochankami. Dzięki tym utworom sceny erotyczne były cholernie ładne i dobre, nie było w nich nic wulgarnego, albo co gorsza, pornograficznego. I nie tylko mi podobało się to, ale myślę że większości osób, którzy razem ze mną brali udział w seansie. Nastąpiła wtedy cisza, jakby nikt nie chciał zakłócać dobrych scen, atmosfera zgęstniała, a nawet pani z dołu przestała rechotać. Tym cały film może się bronić. Swoją drogą polecam obejrzeć te teledyski Queen B., bo ona też jest wspaniała. Na temat piosenki Ellie Goulding wypowiadać się nie będę, bo moim zdaniem do tego filmu pasowała jak pięść do nosa. Generalnie jest ładna, ale NIE.


Z moim wyobrażeniem zgodziło się przedstawienie mieszkania Greya. Wszystko utrzymane w bieli, szarości i iście katalogowe. Bogactwo biło w oczy. :D
Jednak, nie wiem czy ekranizacja tej książki była dobrym pomysłem. Na ekranie relacja bohaterów wydawała się jeszcze bardziej dziwna, pokręcona i nierealna. Choć film dość wiernie odzwierciedlał wydarzenia z książki, dłużył się. Zatem chyba faktycznie czasem jest lepiej, kiedy produkcja zadecyduje o wycięciu niektórych scen. Oczywiście, to co filmowcy zarobią na tym obrazie, to ich, a że tego nie będzie mało, powstaną kolejne części :D
Mimo wszystko, współczuję każdemu biednemu mężczyźnie, który został zmuszony iść właśnie na ten film w Walentynki do kina.

I na koniec komentarze osób z którymi oglądałam ten obraz:
mój chłopak powiedział, że: Pan Loczuś (Grey), wygląda jak Hugo z gier, co nim skakało się po drzewach, aby uratować jego rodzinę.
moja koleżanka powiedziała, że: lepiej by było, gdyby nakręcili jeden film z trzech książek, obraz byłby bardziej dynamiczny
chłopak mojej koleżanki powiedział, że: dobry film do obejrzenia w piątek po 23 na TVN
I w międzyczasie ja powiedziałam, że aktor, który gra Greya wygląda jak Zgredek, bo ma spiczasty nos.
:DD

Myślę, że czas zrobić sobie przerwę od Greya. Wrócę z pewnością do tej trylogii, ale zastanawiam się, czy w ogóle będę chciała o tym pisać na blogu.
Tymczasem, mój następny wpis będzie o Lemingach! Wypatrujcie już wkrótce na catslovelibraries.
PS. Czy ja pisałam, że będzie krótko??

4 komentarze:

  1. Też wybrałam się do kina. Spodziewałam się stu minut głębokiego zażenowania. Zaskoczyłam się! Jak na ekranizację tak dennej książki wypadło całkiem dobrze. Reżyserka przeciągnęła ten dramat (dosłownie) w stronę komedii romantycznej o odkrywaniu seksualności przez uroczą studentkę. Lekko kiczowate ale nadal o dozwolonym poziomie żenadki. ;) Wszystko jakoś tak po prostu do siebie pasowało. W dodatku wyszło całkiem feministycznie! ;) Jasne, arcydzieło to to nie jest, ale w trakcie seansu nie masz ochoty strzelić sobie w łeb. Film zdecydowanie poprawił mi humor! I ten złotousty Grey... (http://fiftyshadesofgrey.wikia.com/wiki/Top_10_list:Hottest_Christian_Grey_Quotes - POLECAM)
    Trzeba przyznać, że to wyjątkowe aktorskie drewno. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. haha, dzięęki Monia za link! :DD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie film słaby, nawet jak na komedię romantyczną :(

    OdpowiedzUsuń
  4. 36 year-old Senior Developer Harlie Murphy, hailing from Saint-Hyacinthe enjoys watching movies like Euphoria (Eyforiya) and Skiing. Took a trip to Phoenix Islands Protected Area and drives a Mercedes-Benz 540K Spezial Roadster. dowiedziec sie wiecej

    OdpowiedzUsuń