niedziela, 15 lutego 2015

Pewne książki czasem trzeba przeczytać... Chociaż? Pięćdziesiąt twarzy Greya



Chciałam zacząć ambitnie, ale wyszło inaczej :) 

 
Do jednego kotła wrzuć:
a)      mężczyznę, który jest perfekcyjny, ponieważ:
      - ma idealne ciało, które po prostu takie jest samo z siebie (w książce nie było mowy o żadnych ćwiczeniach, prawda? Oczywiście poza tymi, ekhm, no wiecie.)
      - posiada dużo, dużo pieniędzy
      - jest pewny siebie, potwornie dumny i niezależny
b)      kobietę, z którą w jakimś stopniu każda z nas może się utożsamić:
      - która jest uparta i próbuje być niezależna
      - z wieloma kompleksami, które oczywiście są BEZPODSTAWNE, bo w rzeczywistości potrafi być niezłą kocicą (#wewnętrznabogini)
      - która czyta książki i przez to wydaje się być nudziarą
      - każdego faceta ze swojego otoczenia wprowadza do #friendzone (oprócz G.)
      - nie przywiązuje uwagi do wyglądu zewnętrznego i ma ładniejszą koleżankę
      - musi wyglądać ładnie w bieliźnie
Brzmi znajomo?
c)      oprócz tego dodaj miejsce, najlepiej wielkie miasto, w którym ONA czuje się niepewnie, a ON bryluje.
d)     aby kontrast pomiędzy dwoma bohaterami był jeszcze bardziej widoczny, jego nazwij Panem, a ją Uległą
Czytaliście uważnie? Mam nadzieję, że tak, bo właśnie podałam wam przepis na sukces wydawniczy.

*

      Lekturę Pięćdziesięciu twarzy Greya zaczęłam, bo, tak jak w tytule, po niektóre książki czasem trzeba sięgnąć, a zwłaszcza wtedy, kiedy zaraz do kin wchodzi film. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona i zaczęłam to czytać po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że to jest słabe. Nawet bardzo słabe. Ale po kolei.

*

      Chciałam zacząć profesjonalnie i postanowiłam zaczerpnąć wiedzy i dowiedzieć się, o co tyle szumu. Skorzystałam z bardzo wiarygodnego źródła informacji, którym czasem nie gardzą nawet sami nauczyciele akademiccy (Wikipedia:D). Patrzyłam i własnym oczom nie wierzyłam:



      Przeżyłam podwójny szok. Wcześniej nie miałam pojęcia, że jest to fan fiction odnośnie do Zmierzchu. Szybko zaczęłam żałować swojego wyboru lektury (dobrze, kiedyś, jak byłam młodsza, zachwycałam się wampirkami, ale to było dawno. Jeszcze zanim literatura klasyczna stała się moją codziennością). I jak to możliwe, że coś takiego sprzedało się lepiej niż Harry Potter? Czy tylko mnie to bulwersuje/załamuje? Informacja, że Harry’ego Pottera uważam za ideał wszystkiego, to żadna nowość.

      No ale dobrze, skoro coś postanowiłam, nie mogę się wycofać. Zaczęłam czytać Greya. Cały czas sceptycznie nastawiona, niechętnie musiałam przyznać, że  książka wciąga i szybko się ją czyta. Dlaczego? Bo jest niesamowicie lekka, nie ma żadnych wyszukanych walorów artystycznych. Na początku opisy ograniczają się do przeżyć wewnętrznych bohaterki, Anastazji, która jest nieśmiała i ciągle się czerwieni (co żenuje czytelnika bardziej niż ją samą). Podczas lektury mogłam sobie przerywać jedzeniem, pisaniem na czacie, scrollowaniem facebooka, a i tak nie wybijałam się z sensu narracji. Początkowo musiałam dawkować sobie tę literaturę. Jeden rozdział dziennie, bo myślałam sobie, że…



Męczyło mnie to, że jest pełno elementów zaczerpniętych ze Zmierzchu. Przykłady?
- Edward i Christian są skrzywieni i niezadowoleni, a zatem coś ich trapi, jednak nie możemy dowiedzieć się co. Pozwólcie, że nazwę to inaczej: mają minę, jakby ktoś podetknął im kupkę pod nos.
- obu mężczyznom zmienia się kolor oczu, kiedy są głodni. W przypadku Greya chyba nie muszę mówić, jakiego rodzaju to jest głód?
- oboje mają trudną przeszłość
- są kolekcjonerami sztuki
- każdy z nich gra na fortepianie, ale tylko i wyłącznie smutną muzykę, aby czytelniczki jeszcze bardziej mogły ich pożałować
- jeżdżą wypasionymi samochodami
- każdy z nich nie pozwala swojej kobiecie zrobić czegokolwiek samej przed obawą, że coś jej się stanie
- każdy z nich był adoptowany
- Edward jest zimny w znaczeniu fizycznym, bo jest już nieżyjącym wampirem, a Christian w znaczeniu psychicznym, ponieważ nie pozwala się dotykać (a więc stąd te przywiązywania!) i jest zamknięty na wszystkie pozytywne emocje i uczucia
- Edward przeżywa pierwszy swój raz z Bella, niestety Christian nie może powiedzieć tego samego o Anastazji, bo jest niewyżyty seksualnie (oczywiście to jest wina tylko i wyłącznie jego trudnej przeszłości!), dlatego James stosuje chwyt wielu innych pierwszych razów, które Christian przeżywa właśnie z Aną
- Bella i Anastazja robią sobie krzywdę, bo są nieuważne, potykają o własne nogi, itd.
- tych przykładów z pewnością znalazło by się więcej.


      Już od samego początku autorka wprowadza atmosferę, jak to ująć… Erotyczną?  W scenie, w której Grey przychodzi do sklepu z narzędziami i to, co tam kupuje (spinki do kabli, sznurek i coś jeszcze o czym już zapomniałam) oraz to, w jaki sposób prowadzi rozmowę, kojarzy się jednoznacznie! Ale oczywiście, Głupia Gąska Anastazja niczego się nie domyśla.
      Potem atmosfera się zagęszcza, dzięki czemu czytało mi się płynniej, ponieważ od połowy książki opisy seksu sporadycznie przerywane są: korespondencją mailową pomiędzy głównymi bohaterami, płaczem, jedzeniem, podróżami i znów płaczem.
      Co jest ciekawe i co mnie dość zaskoczyło, wszystkie szczegóły na temat wydarzeń w sypialni zostały zawarte i spisane w Kontrakcie, który muszą podpisać obie strony.
      Anastazja dostaje mnóstwo drogich prezentów od Christiana. Co podkreśla sama bohaterka, przez to czuje się jak dziwka. E. L. James próbuje wybrnąć z tego jednoznacznie kojarzącego się aspektu, tłumacząc ustami Greya, że kupowanie prezentów należy do jego obowiązków, bo „są stworzeni po to, aby spełniać sobie przyjemność” i  niech pod żadnym pozorem Anastazja nie czuje się jak kurtyzana, bo wcale nią nie jest. Jakoś tak to brzmiało. To wytłumaczenie było dość toporne i wcale mnie nie przekonało. Nowy samochód i komputer naprawdę kojarzyły mi się z opłatą za usługi. Nie muszę dopowiadać jakie. Zwłaszcza, że bohaterów miały nie łączyć żadne uczucia.
     
Dla kogo?
Zastanawiam się tylko, kto jest idealnym odbiorcą tej książki? Ostatnio na Pudelku opinię Madonny.
Zgadzam się z nią, ale… Rzeczywistość później może bardzo rozczarować. Autorka książki w bardzo, BARDZO optymistyczny (i nierealny) sposób przedstawia wydarzenia z sypialni dwójki zachłyśniętych sobą kochanków. Wyrażam się jasno? Czy może powinnam napisać, że trzy akty seksualne z rzędu i każdy z nich zakończony perfekcyjnie są czymś tak nierealistycznym, że aż czasem śmiesznym? Jeśli ktoś niedoświadczony najpierw przeczyta, a potem zacznie działać w rzeczywistości, może się mocno zdziwić i zrobić sobie krzywdę. :D
      Pojawia się jeszcze opinia, że jest to porno dla mamusiek… Oh nie, proszę nie każcie mi tego sobie wyobrażać, że czyjakolwiek mama to czyta!!!!

50 twarzy Greya jest inną książką, niż mi się wydawało, że będzie. Opisy nie są wcale aż tak bardzo sadomasochistyczne. Jest to przerobiony Zmierzch bez elementów fantastycznych, z rozbudowanymi, bardzo rozbudowanymi scenami w sypialni.

Czy ta książka ma plusy?
TAK! Kontrakt, w którym jest napisane, że kobieta będzie pod opieką trenera personalnego na siłowni. Dla mnie bomba!
Jest coś jeszcze, ale żeby to poznać, musicie sami się przekonać i przeczytać. A kiedy już będziecie to robić, lepiej żeby wasz partner był wtedy w domu ;)

Ostatnio widziałam mema, który wyraża więcej niż tysiąc słów:



Czy przeczytam kolejne części?: Pewnie tak, ale nie od razu. Teraz muszę przeczytać coś normalnego. Zwłaszcza, że jeszcze przez jakiś czas pozostanę w tematyce Greya, bo czeka mnie wizyta w kinie, po której na pewno coś napiszę. Względem filmu mam nadzieje, że bardziej mi się spodoba niż książka, bo nie będzie w nich tych nużących opisów przeżyć i dylematów głównej bohaterki.
Czy polecam tę książkę?: Tak. Żeby się czasem pośmiać, czasem powywracać oczami i wyrobić sobie własne zdanie.

1 komentarz:

  1. Bardzo trafna opinia, nigdy wcześniej nie wpadłam na to, że "50 twarzy Grey'a" to "córka" "Zmierzchu", ;D Pójdę Twoimi śladami i zacznę czytać polecane przez Ciebie książki-zero presji jakby co ;D
    Powodzenia !

    OdpowiedzUsuń