sobota, 28 marca 2015

Jak żyć, żeby... Make Life Harder?

Zaglądanie do tej książki z mojej strony wydawałoby się bez sensu, ponieważ nie śledziłam wcześniej Make life harder. Znałam ich tylko z tego, że inspirację do prowadzenia swojej strony zaczerpnęli z bloga Kasi Tusk o podobnym tytule (:D) Make life easier. Po za tym, to jeszcze jakiś czas temu widziałam ich w Dzień Dobry TVN i pamiętam, że szybko przełączyłam, bo żenowało mnie nazbyt poważne podejście prowadzących do rozmowy z chłopakami.

Jednak to jest książka, po którą sięgnęłam z większą ochotą niż do tych, które tworzą polscy celebryci (widzieliście, że Perfekcyjna Pani Domu wydała już co najmniej trzy książki? Ale spokojnie, sprzedają się chyba słabo, bo ostatnio widziałam je na wyprzedaży). 

MLH przeczytałam z trzech powodów:
1. bo zainteresowało mnie, kiedy Karolina Korwin Piotrowska na swoim fanpage'u zamieściła informację o tym, że pomogła chłopakom wydać książkę. Okazało się, że pierwsze wydawnictwo, które zdeklarowało się wydrukować dzieło, rozmyśliło się po przeczytaniu pierwszego szkicu tekstu. Dziennikarka interweniowała w wydawnictwie, z którym sama ma umowy. I ostatecznie, odwagą wykazało się Prószyński i S-ka,
2. bo poleciła mi to Patrycja!,
3. bo spodobało mi się jak Filip Chajzer i wyżej wspomniana dziennikarka skomentowali tę książkę. Obie ich opinie zostały zamieszczone z tyłu okładki.


Dlatego też podeszłam do Make life harder z dużymi oczekiwaniami i...hmmm.
Robiłam do tej książki dwa podejścia. Za pierwszym razem coś się nie kleiło i nie potrafiłam się wciągnąć, ale często jest tak, że utwór musi się rozkręcić, więc dałam drugą szansę. Za drugim razem poszło gładko i przeczytałam całość.

Lucjan i Maciej to dwaj tajemniczy autorzy książki. Nie wiemy jak wyglądają. Nie znamy ich nazwisk. Nawet nie mamy pewności czy to są ich prawdziwe imiona. Wiemy, że są wredni, mają cięte języki i niezwykle umiejętnie posługują się ironią i sarkazmem. Niejednokrotnie wykazując się prostymi i chamskimi komentarzami. Inspiracji do wypowiedzi chłopakom dostarczają różnego rodzaju blogerki, vlogerki, które z ekranów komputerów radzą nam JAK ŻYĆ. I to ich nakłoniło do napisania książki. A wszystko zaczęło się od Kasi Tusk. 

Książka jest dostępna dla czytelników, którzy ukończyli osiemnasty rok życia. Lepszej reklamy Lucjan i Maciej nie mogli sobie zrobić. To też wzbudziło moją ciekawość (nie mówiąc o ciekawości osób poniżej wymaganego wieku, w końcu zakazany owoc najbardziej smakuje). 

Jak wcześniej napisałam, podchodziłam do tej książki z dużymi oczekiwaniami. Liczyłam, że będzie naprawdę kupa śmiechu, że co akapit będę zrywać boki, co rozdział będę wycierać łzy śmiechu, a moi domownicy ostatecznie uznają mnie za wariatkę, która śmieje się w samotności. Niestety, na niekorzyść mojego odbioru książki chłopaków wpłynęło to, że najpierw czytałam Lemingi, co było naprawdę świetne, zabawne i napisane w podobnym tonie (tylko, że trochę lepszym). MLH też było zabawne, ale... nie aż tak :D Chłopaki podzielili swój utwór na dwanaście rozdziałów i każdy z nich został poświęcony jednemu miesiącowi. Co było dobrym posunięciem, bo ich wypowiedzi są ładnie uporządkowane. Lucjan i Maciej piszą nam, jak należy obchodzić święta, jak się ubierać, jak radzić sobie z głodem, z brakiem pieniędzy, jak się zachować na wieczorze kawalerskim i weselu, itd. Wszystko jest utrzymane w tonie wypowiedzi z Nonsensopedii. Jest absurdalnie i zabawnie (przynajmniej Maciej i Lucjan starają się, żeby było). W każdym podrozdziale znajdujemy opis stereotypowych zachowań. Jak widać, wady polskich społeczności i instytucji są jak studnia bez dnia i można z nich czerpać i czerpać. :D Czasem pewne kwestie zostały przedstawione wulgarnie, stąd to +18. Ale cholera, moja reakcja na tę książkę nie była taka, jak w opiniach wcześniej wymienionych dziennikarzy. Jest mi trochę z tego powodu przykro, bo się nastawiłam. Lubię się śmiać i czasem wole sobie przeczytać jakiś absurd niż kolejną poważną książkę. Może powinnam przeczytać to jeszcze raz?... Chyba naiwnie liczę, że to by coś zmieniło. Wychodzi na to, że nie jest to książka dla mnie. Owszem, śmiałam się, ale teraz nawet nie potrafię przytoczyć konkretnie, co rozśmieszyło mnie najbardziej. Może to dlatego, że jestem za młoda, lub dlatego, że jestem kobietą i nie łapie niektórych brutalnych żartów. Wytwór MLH jest dobrym uzupełnieniem do Lemingów, o których wcześniej pisałam tutaj i warto sobie przeczytać te książki razem. Jednak, jeśli chodzi o porównanie tych dwóch, to, moim zdaniem, Make life harder jest przeznaczona dla osób, które BARDZIEJ orientują się w życiu polskich celebrytów i generalnie w tym, co dzieję się w Internecie.

Ale i tak chłopaki kupili mnie tym, że podzielają moje zdanie na temat sztruksów :D
I jeśli w Szczecinie będzie spotkanie z nimi w ramach promocji książki, pójdę!
Podzielcie się swoimi opiniami na temat MLH!

*

Jeśli wasz stomatolog powie wam, że wyrwanie zęba to jedyne najlepsze wyjście... NIE UFAJCIE MU!! 
:((

środa, 18 marca 2015

Pewnie książki czasem trzeba przeczytać #2 / Ciemniejsza strona Greya

Po czytaniu bardzo ciekawej i zabawnej książki poświęconej historii prostytucji (potrzebne było mi to na uczelnie), pokusiło mnie, żeby pozostać w temacie. No i dobrze, byłam też ciekawa co dalej wydarzyło się po dramatach z pierwszej części. :D I zrobiłam to. 


Muszę wam coś powiedzieć. Moi kochani, pomiędzy pierwszą a drugą częścią Grey został porwany przez UFO. Postać widniejąca w Ciemniejszej stronie Greya jest jego alter ego. Autorka zapomniała tylko o tym wspomnieć. Może wkrótce wyda jakieś wyjaśnienia. Zachowania mężczyzny z pierwszej i drugiej części tak bardzo się różnią, że jest to aż nienaturalne. A pamiętajmy, że cała akcja rozgrywa się bardzo szybko. Grey ma dosłownie kilka dni, żeby przewartościować swoje życie i zmienić się. Pierwszy tom rozgrywa się mniej więcej w czasie dwóch tygodni? Drugi podobnie. Dodatkowo, kiedy zostają uwypuklone i wyjaśnione wszystkie słabości Greya i dokonuje on samoupokorzenia... mężczyzna ogromnie traci w oczach czytelniczki. Nie jest już taki fajny i silny. Wychodzi samo życie i rozczarowanie. Tajemniczość jest w cenie! Po co od razu odkrywać wszystkie karty?

Trudno było mi przełknąć Pięćdziesiąt... Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co będzie w drugich części. Naprawdę, jest to kolejny dowód na to, że niektóre książki powinny być zakończone na jednym tomie. Przecież w Ciemniejszej... nawet sceny sypialniane były... nie było ich :D Zupełnie różniły się od tych przedstawionych w tomie poprzednim. W pewnym momencie zorientowałam się, że omijam je z nudów. Autorka chyba postanowiła to zrekompensować przewidywalnymi wątkami kryminalnymi (swoją drogą była to kolejna inspiracja Zmierzchem). Już lepiej by zrobiła, gdyby skupiła się na tym co potrafi dobrze, czyli pisanie powieści erotycznej, a nie kryminalnej. No ale niech będzie, skoro między głównymi bohaterami jest już "idealnie" to trzeba wprowadzić coś nowego. Chyba każdy z nas zna taką parę, która  nieustanne się kłóci, prawda? O błahostki, bo są niepewni siebie i zakompleksienie. Stąd słowo idealnie w cudzysłowie, bo taka waśnie jest para Anastazja+Christian. 

Każdy mężczyzna w książce, to taki, który chce się zbliżyć do Anastazji. Każdy. Przez to atmosfera jest "duszna", bo spotkania głównej bohaterki ze znajomymi płci męskiej kończą się awanturą robioną przez zazdrosnego Greya. Nieustannie wychodzą kompleksy obu bohaterów co jest irytujące i ma się ochotę walnąć ich w głowę, żeby się opamiętali. W dalszym ciągu relacje rodzinne zepchnięte są na plan dalszy. Na plan pierwszy wysuwają się byłe kobiety, dramaty, kłótnie, ponownie byłe kobiety, tajemnicze biznesy oraz niekończące się pieniądze. Wciąż rzeczywistość jest mocno naciągana. I przez to groteskowa. Dziewczyna Idealnego Pana Greya zaczyna powoli stawać się również idealna. Jego zajebistość spływa na nią i kobieta szybko otrzymuje poważny awans w pracy. Zastanawiam się, jak to zostanie przedstawione w filmie i już się boję.

Cukierkowa sceneria!!! Absurdalna, cukierkowa sceneria. Mam tu na myśli wątek z domem przy zatoce. Na Boga, brakowało mi tam jeszcze golden retrivera biegającego po ogrodzeni za dwójką dzieci. NIEEE! Żenada level expert. Takich rzeczy być nie może po tym, co zostało przedstawione w tomie pierwszym!!!

Mimo wszystko ta trylogia ma w sobie coś takiego, że wywołuje moją niechęć i pożałowanie, ale wciąga. Jestem ciekawa co wydarzy się dalej, chociaż wszystko wydaje mi się nonsensem. Ale sceny łóżkowe lepsze w pierwszej części :D

Oczywiście, w książce jest przedstawiony wspaniały baśniowy wizerunek mężczyzny, który zmienia się pod wpływem kobiety i dla kobiety. Koleżanki (i koledzy), apeluję do was! Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę! Jeśli chcemy z kimś być, musimy zaakceptować się nawzajem tacy, jacy jesteśmy, bo z biegiem czasu będzie tylko gorzej :DD. A jeśli chcecie kogoś zmieniać, to zacznijcie od siebie ;)


A już wkrótce o Make life harder!

czwartek, 12 marca 2015

Jedno oblicze wojny

- Napiszesz o tym filmie na blogu?
- Nie.

*

Nie chciałam iść na to do kina. Nie chciałam, bo wiedziałam, jak na mnie to wpłynie. Ale podobno sztuką jest umieć iść na kompromis. 

Obraz przedstawia młodego Amerykanina (kowboja) Chrisa Kyle'a, który od dzieciństwa był wychowywany na obrońcę słabszych. Mężczyzna zapisuje się do jednostki specjalnej, gdzie przechodzi mordercze szkolenie, aby zostać snajperem. Kiedy zdobywa potrzebne umiejętności, zostaje wysłany na misję do Iraku. Film powstał na faktach. 

Wyszłam z sali i naszła mnie refleksja. Mnóstwo refleksji. Byłam zła. Zła na to co wojna robi z ludźmi. Zaczęłam sobie przypominać zasłyszane historie o mężczyznach, którzy byli w Afganistanie. W ciągu dnia pozornie szczęśliwi, a w nocy niejednokrotnie budzący się z krzykiem. Dlaczego? Lepiej nie wiedzieć. 
Pierwszy raz poczułam niechęć do władzy ogólnie. Główny bohater powtarzał jak mantrę Muszę walczyć za mój kraj. Patriotyzm jest dla mnie ważnym atrybutem, ale wydaje mi się, że ten mój kraj był obecny tylko w słowach władz Ameryki, które podjęły decyzje o wysłaniu wojsk na bliski wschód. W żadnym wypadku nie uważam się za eksperta historii czy polityki. Jednak doprowadza mnie do szału myśl (chciałoby się napisać gorzej), że decyzje o jednostkach z krwi i kości, które zdane są tylko na los, swoje umiejętności, łut szczęścia albo na przypadek, podejmują osoby, które mają zapewnioną ochronę całą dobę i z pewnością włos im z głowy nie spadnie nigdy. Wiem, że tak było zawsze, jest i będzie. Ale czy tylko mnie to denerwuje? Ten film ogromnie mnie poruszył i nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie doprowadzają do starć zbrojnych. Ale bardzo możliwe, iż znów się okazuje, że jestem naiwna, bo nie potrafię zrozumieć nawet tego, dlaczego ludzie krzywdzą się słowem. A przecież zamiast tego można by powiedzieć coś miłego!
Nie trudno zauważyć, że jestem kobietą i pewnie kiedyś zostanę matką. Kiedy widzę dziecko w potrzebie, budzi się we mnie imperatyw udzielenia pomocy. Albo nawet nie tyle, aby udzielić pomocy, tylko pojawia się myślenie, że dziecku trzeba pozwolić być tym dzieckiem i nie powinno ono przechodzić przez nic krzywdzącego i dramatycznego.
Wiem, że to był tylko film. Ale został nakręcony na podstawie książki powstałej na faktach, więc jakieś odzwierciedlenie tego w rzeczywistości było. Poza tym, jestem przekonana, że rzeczywistość wygląda gorzej. I to jest najbardziej przygnębiające.
Potem wróciłam do domu (obrażona na cały świat za wojny) i przeczytałam informację o tym, nasza pani premier podpisała dokumenty mówiące o tym, że wezwanie na obowiązkowe szkolenie wojskowe będzie mógł otrzymać każdy z kategorią A, a nie tak jak było wcześniej, tylko mężczyźni, którzy już w tym wojsku byli. Nie chodzi mi o to, że mam coś przeciwko pełnienia służby wojskowej. Ale wystraszyłam się. Dlaczego ta decyzja została przywrócona? Wszyscy wiedzą jak wygląda obecnie sytuacja na wschodzie Europy. Czyżby władze podejrzewały, że konflikt jest nieuchronny? Albo kolejną ciekawostką są pomysły powołania Armii Europejskiej.
W tym wszystkim warto zwrócić uwagę na komentarze niektórych mężczyzn pod tym artykułem. Coś w stylu: Na szczęście mam kategorię D. D jak Daję Dyla:D:D:D. Nie będę tego komentować.
Podczas oglądania Snajpera ironicznie pomyślałam sobie, że chyba powinnam zostać pacyfistką. Jednak w moim przypadku każdy strajk (na przykład pozostanie w łóżku jak John Lennon razem z Yoko Ono, gdzie zaprosili dziennikarzy do rozmowy), byłby bez sensu, bo niewiele osób wie o moim istnieniu.
Chyba nie muszę jasno odpowiadać na pytanie, czy Snajper jest dobrym filmem, prawda? Myślę, że moja reakcja na tę produkcję jest wystarczającą oceną. Jeśli film wywołuje emocje, to wnioski nasuwają się same.
 
Nie planowałam o tym pisać. Jednak najwięcej myśli zawsze przychodzi w nocy. I wtedy też pomyślałam sobie, że może warto.

niedziela, 8 marca 2015

Życie to są chwile, chwile

Jestem ostatnią osobą, która dobrowolnie włączyłaby piosenki disco polo, aby umilić sobie wieczór. Za każdym razem, kiedy jestem na domówce i ktoś z moich znajomych obudzi w sobie naturę DJ-a i zaczyna puszczać muzykę tego gatunku, czuję zażenowanie. Coś jest nie tak, albo po prostu alkoholu jest za mało. ALE! ALE! Nie wyobrażam sobie wesela bez tej muzyki! Kiedy jestem na takim wydarzeniu i słyszę pierwsze dźwięki grane przez kapelę zaczynam śpiewać najgłośniej i skaczę jak wariatka. Ba, nawet znam wszystkie teksty! Skąd? No właśnie nie wiem, skąd. Ale przecież wszyscy to znają, prawda? 
Tak samo nie wyobrażam sobie baletów w klubie PLR (nie to nie jest literówka, ten klub naprawdę nazywa się PLR) bez tej muzyki. Jednak w innych przypadkach nie toleruję tego gatunku. Jak słyszę te piosenki, kiedy jestem w domu z irytacji przymykam oczy i jest mi wstyd za kiczowate stroje i teledyski rażące bogactwem do przesady, a teksty przepełniają mnie zażenowaniem. Momentami, kiedy się nie wstydzę mam ubaw i zastanawiam się tylko, dlaczego te teksty tak łatwo wpadają do głowy i DLACZEGO, no DLACZEGO moja noga podryguje skoro tak bardzo tego nie lubię?:)
Poszłam do kina, bo chciałam. Bo byłam przekonana, że będzie to coś wyjątkowego. I nie rozczarowałam się. Film w reżyserii Macieja Bochniaka budzi mnóstwo pozytywnych emocji. Wyszłam z sali ze zdecydowanie lepszym humorem, na dodatek nucąc te piosenki, których podobno nie lubię. Obraz od samego początku wywoływał na mojej twarzy uśmiech, bo został po prostu świetnie zrobiony. Niesamowicie kolorowy i pozytywny (to będzie słowo dzisiejszej recenzji). Czas akcji to lata dziewięćdziesiąte, a przestrzeń? Przestrzeń nie została określona. Nadaje to filmowi nieco bajkowości i baśniowości. Intensywność barw, ruchy sceniczne aktorów i muzyka jednoznacznie kojarzą się z filmami kręconymi w Bollywood. Ale muszę dodać, że w polskiej produkcji nie ma nic kiczowatego. Obraz ma prosty przekaz: wystarczy tylko chcieć, aby spełnić swoje marzenia. Jest to tematyka, którą obejmuje wiele filmów, ale ten jest inni, bo jest to amerian dream po polsku.
Pierwsze dźwięki piosenki Bad Boys Blue spowodowały, że zaczęłam kiwać głową i śpiewać pod nosem. Wydaje mi się też, że ta piosenka idealnie nadaje się do wprowadzenia w klimat lat dziewięćdziesiątych. W filmie urzekła mnie charakteryzacja! A konkretnie idealny minimalizm w początkowym stroju głównego bohatera granego przez Dawida Ogrodnika - biały t-shirt, jasne jeansy i białe adidasy. No i dłuższe włosy. GE-NIA-LNE odtworzenie sposobu ubierania się młodych mężczyzn tamtych lat. Ja bym na to nie wpadła. W filmie grają sami młodzi aktorzy, którzy dopiero zaczynają pojawiać się na polskiej scenie filmowej. Było to dobrym posunięciem producentów, ponieważ odtwórcy ról dali radę. Joanna Kulig poza tym, że przez cały film wygląda pięknie, pokazała, że jest świetną aktorką i potrafi dobrze śpiewać. A pamiętam ją z serialu Szpilki na giewoncie, gdzie była jeszcze nieopierzona i dość przeciętna. I oczywiście Tomasz Kot, który po raz kolejny udowodnił, że jest dobrym aktorem i zasługuje na najlepsze role.


Obraz w swoich odrealnionych momentach (przypominam, że jest baśniowy i wyrwany z konkretnej przestrzeni) kojarzył mi się z Parnassusem. Czy zgadzacie się ze mną?
Disco polo zagwarantuje dużo uciechy i śmiechu. Producenci dobrze przemyśleli sprawę i wybrali same znane piosenki disco polo z ostatnich dwudziestu lat. Nie ma nikogo, kto by nie znał chociaż jednej z nich. Produkcja potrafi także nieźle zaskoczyć. Mam tu na myśli między innymi scenę w więzieniu. 
Po obejrzeniu tego obrazu naszła mnie myśl, że gdyby tylko nie było Polo Tv, film by spowodował, że znów w telewizji Polsat zawitałby program z nowinkami muzycznymi pokroju Jesteś szalona. Myślę, że po wizycie w kinie Polacy staną się bardziej śmiali i znów nastąpi boom na disco polo. 
Ludzie, idźcie na to do kina, bo przecież życie to są chwile, chwile tak ulotne jak motyle. A chwile spędzone na tym filmie, gwarantuję, nie będą straconym czasem. Nie musicie lubić disco polo, ja przecież nie lubię, a jestem zachwycona ;)
A jak wasze odczucia? Widzieliście Disco polo?

Zdjęcia wzięłam z tej strony.

środa, 4 marca 2015

"Słoiki" prawdziwej Europy

Mam wielkie szczęście, że moi bliscy też czytają. Albo i nieszczęście, bo oni tak samo jak ja podrzucają innym książki, które należy przeczytać i nie dają spokoju dopóki tego się nie zrobi. Tak było właśnie z Lemingami. Ok, książka ta jest świetna i bardzo ładnie wydana i z pewnością zwróciłabym na nią uwagę, gdybym tylko zachodziła w tę część księgarni, w której tego typu publikacje się znajdują.
Nie wiem dlaczego, ale kiedy wzięłam ją do ręki, miałam wrażenie, że to jest książka, którą czyta się z ołówkiem, żeby zaznaczyć ważniejsze informacje. Po trzech latach studiowania zakreślacz wrósł mi w rękę, więc naprawdę wiem co mówię i faktycznie, musiałam zaznaczać ważne rzeczy, ale w przypadku tego utworu były to obszary, które wywołały we mnie największe rozbawienie.

*

No ale dobrze, jak zwykle zaczynam od środka. Najpierw może przydałoby się przedstawić kim są Lemingi? W przypadku wyjaśnienia nic nie wydaje się bardziej odpowiednie niż hasło z... Nonsensopedii, zwłaszcza, że to trzeci link, który wyskakuje po wpisaniu tego w google.


 Wzięłam książkę do ręki i jakie było moje pierwsze wrażenie? Ładne wydanie, przeurocze rysunki, które trochę kojarzą się z przygodami Mikołajka. Ale... zaraz... Brak autora? Na okładce widnieje napis: Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków, Lemingi, ale autora jakby brak. No i pod tytułem znajduje się również tajemnicze logo wydawnictwa Fronda (które jest prawicowym wydawnictwem, ale ta informacja w żaden sposób nie wpływa na odbiór książki, moim zdaniem). Przełożyłam kartki dalej i zobaczyłam napis na stronie tytułowej: Redakcja. Jerzy A. Krakowski. I wtedy sobie naiwnie pomyślałam, że... Ojej to jest napisane pod redakcją pana (jakiegoś) Jerzego Krakowskiego. Zatem jest to praca zbiorowa. UWAGA: to było złe i bardzo głupie myślenie. I naiwne do sześcianu. To wcale nie jest tak, jak myślałam. Jednak nie będę tego wyjaśniać, bo popsuję całą zabawę osobom, które chcą przeczytać! Dodam, że kiedy już zorientowałam się, o co chodzi, pomyślałam tylko: Cholera, ta książka jest genialnie zrobiona. Nie każdy wie, że utwór jest kontynuacją strony internetowej poświęconej tej samej tematyce. Więcej szczegółów pod linkiem: Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków.
Powiem tak. W książce nie ma ZDANIA bez ironii, sarkazmu i absurdu. Uważam, że to powinna być lektura obowiązkowa w szkole średniej dla osób, które nie potrafią wyczuć wyżej wymienionych środków stylistycznych. W Lemingach jest tak duże nagromadzenie przerysowania, że bardzo trudno by było uznać to wszystko na serio. Beton goni suchar, suchar goni beton. Każde zdanie jest idealnie dopasowane i przemyślane. Jestem wielką fanką takich żartów i zaśmiewałam się w głos czytając lepsze fragmenty każdemu, kto akurat znajdował się blisko. Lemingi składają się z czterdziestu historyjek pracowników pewnej korporacji, konkretnie pewnego call-center. Wydarzenia z rozdziałów są przedstawione chronologiczne. Bohaterami książki są Lemingi, osoby które gardzą konserwatywnym postrzeganiem świata, uważają się za bardzo nowoczesnych, ale równocześnie są głupkowaci, bo patrzą stereotypami. W książce są przedstawione w sposób wyolbrzymiony i karykaturalny ich poglądy i uprzedzenia, lęki i nadzieje. 
Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków :
- aktywistami nowoczesności i wszystkiego co za tym się kryje (eko, wege, gender, homo, itd.), 
- przeciw temu co tradycyjne (wąsaty janusz, Kaczafi, podkarpacie, obchody świąt kościelnych, zasady ortografii, itd.)

Grupę Lemingów zasilają:
- dwie kobiety, lesbijka Jagoda i feministka Maryna, które nieustannie walczą o prawa najbardziej zaskakujących zwierząt (żaby, komary, łabędzie), są agresywne i stosują zawsze jeden argument w dyskusji, mianowicie: Mówisz tak tylko dlatego, że jestem kobietą. Lepiej od razu powiedz, żebym poszła do kuchni. Ponadto są przekonane, że mężczyźni z prawicowymi poglądami biją swoje kobiety kablem od żelazka, drugą stroną tego kabla (czyli żelazkiem)
 - gej, który wszystkim zarzuca homofobię,
- supervisor, przełożony grupy Fabian, który z maminą surowością przypomina swoim współpracownikom, że należy brać nadgodziny, ale tylko bez wynagrodzenia,
- praktykant Alex, który ma za zadanie googlować najbardziej bezsensowne hasła i spamować fora internetowe memami z Kaczafim
 - Redakcja, która jest bohaterem zbiorowym i równocześnie jest narratorem. Wszystkie wydarzenia w korpo są przedstawiane właśnie z jej perspektywy.
- oraz wąsaty janusz Andrzej z Podkarpacia, który na śniadanie je surową cebulę. No przysięgam, kiedy to piszę cieszy mi się micha. Wąsaty janusz Andrzej ma gruczołododatnią narzeczoną Grażynkę i tworzą oni przeciwieństwo do wcześniej wymienionych pracowników korpo, ponieważ podzielają poglądy, które całkowicie odrzucają Lemingi. Strukturę tej małej społeczności można przedstawić za pomocą poniższego obrazka:


 Kolektyw, paradygmat, normatywność, dyskurs. Dla językoznawców są to dobrze znane leksemy. Jednak tym razem nie jest to kolejny wykład z gramatyki opisowej. Takim językiem posługują się pracownicy call-center, aby ich wypowiedzi wydawały się obiektywne i były pozbawione negatywnego nacechowania. I muszę przyznać, że to, co oni próbowali przekazać tymi słowami było dla mnie bardziej zrozumiałe niż wywody akademickie. 
Autor książki pokusił się na nawiązania do klasyki literatury światowej i polskiej. Ulubionym pisarzem Lemingów jest Paulo Coelho, przez co w utworze jest wiele zdań tego typu:


W utworze jest też świetny i zabawny rozdział zainspirowany Weselem Stanisława Wyspiańskiego. Co równocześnie nakłania do refleksji. Resztę zostawię dla was. Na koniec tylko pozwolę sobie na zabawne cytaty, które najbardziej utkwił mi w pamięci:

Spojrzeliśmy na zegarek, dochodziła ósma. Nowy zawsze przychodził punktualnie. I tym razem usłyszeliśmy ciężkie tupanie podkarpackich buciorów dochodzących zza drzwi, a za nimi stukot damskich szpileczek. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia, bo skrzypieć to sobie mogą wrota do podkarpackiej stodoły.

albo

Nasz ciepły nieheteronormatywny wiosen czasami przesadzał.

albo

Przez kolektyw przebieg szmer aprobaty (spokojnie, czytelnicy z nową maturą, to metafora, szept nie biega).

:)

Zastanawiające jest tylko to, dlaczego książka jest tak mało znana, skoro jest świetna i przezabawna? I pytanie drugie, PO CO ta książka została napisana? 
Warto dodać, że w pewnym prawicowym czasopiśmie jest regularna rubryka z felietonami na temat Młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków. 
Zajrzyjcie do tej książki chociażby po to, aby wśród bohaterów utworu odnaleźć skrajne przypadki zachowań swoich znajomych. Wtedy lektura dostarczy wam jeszcze więcej uciechy!
Polecam.