poniedziałek, 23 lutego 2015

Dobre nastawienie gwarantuje połowę sukcesu. Pięćdziesiąt twarzy Greya - film

GRATULACJE dla Pawła Pawlikowskiego i całej obsady Idy za Oscara. Trzeba się cieszyć i być dumnym, ja jestem bardzo. Cudowne podziękowania Pawlikowskiego można obejrzeć tu.

*

Dziś będzie krótko. 
Film kręcony pod koniec 2013 r. i na początku 2014 r. już wtedy budził wiele emocji wśród fanek książki. Na przełomie tych lat jeszcze nie wiedziałam o co chodzi i przyznam, że też nie za bardzo mnie to interesowało, więc na ekranizację książki spoglądałam raczej z obojętnością. Raz tylko wypowiedziałam się krytycznie, kiedy dowiedziałam się kto został obsadzonych w głównych rolach. Nie znałam zupełnie historii, ale uważałam, że Jamie Dornan nie jest wystarczająco przystojny, a Dakota Johnson wygląda zbyt dojrzale.
Potem szybko zapomniałam o ekranizacji Pięćdziesięciu twarzy Greya, żeby znów sobie przypomnieć dzięki różnego typu spamu w mediach na temat tego obrazu. Pomyślałam sobie Okay, niechże sięgnę po tę literaturę i przekonam się sama, a potem pójdę do kina. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał mojej opinii na temat książki, to zapraszam: Pewne książki czasem trzeba przeczytać... Chociaż? Pięćdziesiąt twarzy Greya.
W końcu przyszedł czas na film. Przyznam, nie mogłam się doczekać. Uparłam się straszliwie, żeby iść do kina, chociaż podobno były dostępne już internetowe wersje tej produkcji. Jednak, chyba każdy się ze mną zgodzi, że zawsze lepiej oglądać film w kinie niż domu. Odpowiednie przyciemnienie, popkorn, reklamy (uwielbiam reklamy w kinie do tego stopnia, że śmieszą mnie tam bardziej niż jakbym oglądała je w domu :D), niektóre komentarze pozostałych oglądających (ale nie te gimbusiarskie) robią klimat, dzięki któremu chce się wracać na salę kinową. No chyba, że jest koniec miesiąca i wtedy nie mamy wyjścia i musimy zadowolić się telewizorem lub internetem, albo wtedy, kiedy film trwa trzy godziny i bardzo trudno jest usiedzieć w przyciemnianej sali.
Nie będę opisywać fabuły, bo jak jest każdy wie, a ja nie wie, to powinien to nadrobić, chociaż tylko po to, aby być na czasie i wiedzieć o czym inni rozmawiają.
Nie było tak źle, ALE nie wiem, na co liczyłam idąc do kina po przeczytaniu książki. Zapomniałam o tym, że w takiej kolejności, papierowa wersja zawsze jest lepsza, bo tam wszystko jest takie, jak ja sobie wyobrażę. 
Tak jak na początku Jamie Dornan nie pasował mi do tej roli, obejrzenie obrazu utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Dobrze, niech mu będzie, starał się, ale niektóre jego kwestie były groteskowe i miałam wrażenie, że oglądam kolejną odsłonę Strasznego filmu. Nie pasowało mi to, że on ciągle się uśmiechał! Przecież w książce Grey był śmiertelnie poważny i uśmiechał się bardzo rzadko. Producenci filmu trochę zredukowali stanowczość tego mężczyzny wciskając elementy, których wcale nie było w książce (zgoda na randki, lol), ale dla zobaczenia ładnego, męskiego ciała film można obejrzeć. :D
Jeśli chodzi o Dakotę Johnson, zmieniłam zdanie. Na początku owszem, zwracałam uwagę na to, że wygląda na starszą niż powinna jako Anastazja, ale później już mi przypasowała. Przeuroczo się uśmiechała, była dziewczęca, ale równocześnie nie była w tym przerysowana, a charakteryzator spisał się na medal podkreślając jej policzki zaróżowieniem, co zgadzało się z opisami książkowymi. I również z powodu jej ładnego ciała warto zobaczyć ten film!

"Fuj, włosy na klacie" - powiedziały dwie Obserwatorki
Jeśli chodzi o inne postaci, to zupełnie nie pasowała mi Eloise Mumford, która grała ładniejszą koleżankę, Kate, a w rzeczywistości wyglądała jak matka głównej bohaterki. Czy w Ameryce cierpią na deficyt młodo wyglądających aktorek, że są zmuszeni brać te, które mają pod trzydziestkę do ról około dwudziestoletnich? Nie sądzę. Ciekawe jest w ogóle to, że w filmie nie grał nikt znany. Niski budżet? Lęk potencjalnych aktorów przed przed porażką i krytyką? Jedno jest pewne, ekranizacja Pięćdziesięciu twarzy Greya jest fenomenem na skalę światową i pomimo tego, że będzie miała wiele krytyków, będzie popularna i modna!
W filmie pojawiały się sceny, które z założenia były zabawne i wtedy przez salę przechodziła fala kobiecego śmiechu, ale były też takie momenty, które z założenia nie miały rozśmieszać, a ja się śmiałam, nawet do łez (patrz wyżej: groteska Greya). Ale wiecie jak to jest, kiedy idziecie z koleżanką do kina i zaczynacie śmiać się z tego samego. Tworzy się perpetuum mobile, zaczynacie się straszliwie chichrać, aż w końcu płyną wam łzy. Wtedy wasi partnerzy zaczynają zwracać wam uwagę, że zachowujecie się nieładnie w stosunku do innych oglądających, a wy dalej się śmiejecie. Jednak największy ubaw miała jakaś pani, która siedziała przed nami kilka rzędów i rechotała przez 3/4 filmu. Strasznie podobało mi się to i żałowałam, że nie siedzę obok niej.
Nie wiem na co liczyłam pisząc w recenzji książki, że mam nadzieję, że obraz spodoba mi się bardziej, bo nie będzie zawierał przemyśleń Anastazji. No cóż, tylko krowa nie zmienia zdania i niestety, bardzo brakowało mi tych przemyśleń, zwłaszcza, że cała narracja książki opierała się na rozważaniach głównej bohaterki. Po prostu Dakota Johnson nie była w stanie odzwierciedlić mimiką wszystkiego, co w danej chwili kłębiło się w głowie książkowej Anastazji. Więc to do poprawki.
Najmocniejszą stroną produkcji była muzyka!!! I w tym dwie, genialne piosenki Beyonce. Soundtrack znałam wcześniej i miałam obawy, że zostanie użyty w złych momentach. Jednak, zostałam pozytywnie zaskoczona. Dwie najlepsze (na dzień dzisiejszy dla mnie) piosenki na świecie, mianowicie, Haunted i Crazy in Love, zostały puszczone w scenach zbliżenia głównych bohaterów, więc perfekcyjnie, idealnie i mistrzowsko zbudowały atmosferę pomiędzy kochankami. Dzięki tym utworom sceny erotyczne były cholernie ładne i dobre, nie było w nich nic wulgarnego, albo co gorsza, pornograficznego. I nie tylko mi podobało się to, ale myślę że większości osób, którzy razem ze mną brali udział w seansie. Nastąpiła wtedy cisza, jakby nikt nie chciał zakłócać dobrych scen, atmosfera zgęstniała, a nawet pani z dołu przestała rechotać. Tym cały film może się bronić. Swoją drogą polecam obejrzeć te teledyski Queen B., bo ona też jest wspaniała. Na temat piosenki Ellie Goulding wypowiadać się nie będę, bo moim zdaniem do tego filmu pasowała jak pięść do nosa. Generalnie jest ładna, ale NIE.


Z moim wyobrażeniem zgodziło się przedstawienie mieszkania Greya. Wszystko utrzymane w bieli, szarości i iście katalogowe. Bogactwo biło w oczy. :D
Jednak, nie wiem czy ekranizacja tej książki była dobrym pomysłem. Na ekranie relacja bohaterów wydawała się jeszcze bardziej dziwna, pokręcona i nierealna. Choć film dość wiernie odzwierciedlał wydarzenia z książki, dłużył się. Zatem chyba faktycznie czasem jest lepiej, kiedy produkcja zadecyduje o wycięciu niektórych scen. Oczywiście, to co filmowcy zarobią na tym obrazie, to ich, a że tego nie będzie mało, powstaną kolejne części :D
Mimo wszystko, współczuję każdemu biednemu mężczyźnie, który został zmuszony iść właśnie na ten film w Walentynki do kina.

I na koniec komentarze osób z którymi oglądałam ten obraz:
mój chłopak powiedział, że: Pan Loczuś (Grey), wygląda jak Hugo z gier, co nim skakało się po drzewach, aby uratować jego rodzinę.
moja koleżanka powiedziała, że: lepiej by było, gdyby nakręcili jeden film z trzech książek, obraz byłby bardziej dynamiczny
chłopak mojej koleżanki powiedział, że: dobry film do obejrzenia w piątek po 23 na TVN
I w międzyczasie ja powiedziałam, że aktor, który gra Greya wygląda jak Zgredek, bo ma spiczasty nos.
:DD

Myślę, że czas zrobić sobie przerwę od Greya. Wrócę z pewnością do tej trylogii, ale zastanawiam się, czy w ogóle będę chciała o tym pisać na blogu.
Tymczasem, mój następny wpis będzie o Lemingach! Wypatrujcie już wkrótce na catslovelibraries.
PS. Czy ja pisałam, że będzie krótko??

piątek, 20 lutego 2015

Kiedy "serce nie sługa" nabiera nowego znaczenia? Bogowie



Film dobrze znany, ale myślę, że jeszcze nie każdy zdążył obejrzeć. W celu przypomnienia wrzucam link do zwiastuna.

TOMASZ KOT JEST ŚWIETNYM AKTOREM. Moim zdaniem jego rola jest największą zasługą sukcesu filmu. Warto sobie poczytać/pooglądać wywiady z nim, na temat roli w Bogach. Mężczyzna ma w sobie dużo pokory i spokoju, jest świadomy wielkości wydarzeń, w realizacji których brał udział.

Moje pierwsze wrażenia po obejrzeniu? Przez pewien czas byłam odrobinę znudzona, a kiedy film się skończył czułam niedosyt. Dlaczego? Nie wiem. Możliwe, że czegoś mi brakowało, chyba kobiety u boku, która byłaby wsparciem. Mimo to, nie mogłam potem usnąć, bo obraz zostawił po sobie jakieś poruszenie i atmosferę śmierci.
Film Łukasza Palkowskiego przede wszystkim jest świetną lekcją historii. Akcja dzieje się na przełomie lat 1985/86 i opowiada, jak wiemy, o wydarzeniach z życia Zbigniewa Religi i jego próbach transplantacji serca (zakończonych sukcesem).
To, co najbardziej rzuca się w oczy to kolory. Zimne, szare. Kominy, kopalnie. Wszystko jest ponure, jak cała rzeczywistość PRL-u. Przygnębiający obraz miast jest skontrastowany z zielenią Mazurskich drzew, gdzie Religa wraz z żoną próbują spędzić czas wolny. Jednak nawet tam mężczyzna nie potrafi się uwolnić od swojej pracy.
Papierosy! Papierosy są wszędzie. W filmie jest bardzo mało ujęć bez palenia. Religa pali przed operacjami, pomiędzy i po. Kiedy nie operuje, pali nieustannie. I wszyscy z jego otoczenia. Podczas oglądania zastanawiałam się czy Tomasz Kot został nałogowym palaczem dopiero po zdjęciach, czy był nim już wcześniej? Kolejną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę podczas oglądania był idealnie odtworzony (mogę tak powiedzieć?) garb. To brzmi śmiesznie, ale naprawdę, Tomasz Kot na potrzeby Bogów garbił się idealnie! Również z tego powodu zastanawiałam się, czy aktor poza planem filmowym przyjmował poprawną postawę, albo, nie daj Boże, skrzywienie zostało mu do dziś.


Zbigniew Religa został przedstawiony jako mężczyzna, który wie czego chce i całkowicie oddaje się swojej pracy. Przez to jego związek w filmie zostaje zepchnięty na drugi plan, żona pojawia się zaledwie kilka razy jako osoba, która nie ma nic do powiedzenia. Mimo to, kobieta sprawia wrażenie silnej osobowości. Religa nie brał jej pod uwagę, kiedy postanawia przeprowadzić do Zabrza. Chirurg jedynie informuje żonę, że wyjeżdża, aby objąć sprawowanie nad powstającą kliniką na śląsku. Jak było w rzeczywistości? Trudno powiedzieć, aby się przekonać należało by przeczytać biografię mężczyzny. W filmie kobieta była odsunięta, trochę traktowana jako zbędna. Jej obecność wydała się istotna dopiero wtedy, kiedy współpracownicy Religi nie potrafili poradzić sobie z pijanym mężczyzną. Warto dodać, że rolę Anny Religi objęła nieznana aktorka, Magdalena Czerwińska.
Główny bohater filmu Bogowie został przedstawiony jako choleryk, palacz i osoba, która zaczyna mieć problemy alkoholowe. Kiedy wydziera się na swoich pracowników, jest bezwzględny i bywa przerażający. W takich momentach czułam do mężczyzny zniechęcenie, ale nieustannie z tyłu głowy pojawiała się myśl, że przecież on miał naprawdę trudne życie, wisiała nad nim wielka odpowiedzialność, widział niejedną śmierć i wielokrotnie jego próby kończyły się porażką. Ale czy to może być wytłumaczeniem na nieszanowanie ludzi oraz początki alkoholizmu?
Do tego całego obrazka pasowałby mi jeszcze jeden przymiotnik: kobieciarz. Ale tam tego nie ma. Religa jest tak zajęty swoją pracą, że nie ma czasu dla swojej żony, nie patrzy także na inne. Interesująca kobieta dla chirurga to taka, która umiejętnie wykonuje swoją pracę na sali operacyjnej. Mężczyzna nie okazuje żadnych emocji, tylko przerażający gniew, a w momencie sukcesu jego radość jest opanowana, stoicka. Jest tylko jedna scena, w której Religa pełen pokory przyszedł po wybaczenie do matki zmarłej dziewczynki.
W projekcie pojawiły się sceny, które przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Dźwięk piły (?), która rozcinała mostek sprawiał, że zaciskałam zęby. Tak samo było, kiedy mężczyzna wsadził rękę (!) do klatki piersiowej i wykonywał masaż serca tak bezpośrednio, że już chyba bardziej się nie da. To wszystko działo się przy akompaniamencie plaskania krwi, fuj. (Chciałabym tu wrzucić skreena z tej sceny, ale równocześnie też nie chce zniesmaczyć kogoś wrażliwego, więc musicie sami się przekonać.)
Podczas oglądania operacji na otwartym sercu, zwykły człowiek, laik taki jak ja, myśli sobie: RANY BOSKIE przecież to jest nierealne i śmierć jest nieunikniona. Wiem, że takie rzeczy się dzieją, wiem, że współcześnie dokonuje się operacji jeszcze bardziej zaawansowanych. Jednak co innego jest wiedzieć, a co innego jest na to patrzeć. Wtedy życie wydaje się bardzo kruche. Kiedy były pokazane pierwsze przeszczepy, autentycznie wstrzymywałam oddech dopóki nowe serce nie zaczynało bić.
Zaskakująca wydała się dla mnie scena, kiedy pracownicy szpitala przewozili świnię karetką (która potem zdechła, bo świnie są wrażliwe). To było zabawne. Muszę teraz dodać, że właśnie dialogi to mocna strona tej produkcji, w filmie pojawiło się wiele zabawnych rozmów i trafnych komentarzy.


Realizatorzy niektórym scenom dodali znaczenia symbolicznego. Kiedy bohaterowie zmagają się z problemami finansowymi, wchodzą po dłuuuugich, kręęęęęęęęeetych schodach, co jeszcze bardziej zwiększa ich trud położenia. Natomiast, kiedy Religa przygotowuje się do pierwszego przeszczepu, ciszę przerywa dźwięk przyspieszonego bicia serca.
Bogowie nakłaniają do refleksji. Momentami film budził we mnie smutek, kiedy uświadamiałam sobie, ile osób straciło życie pod rękami tego mężczyzny, który robił wszystko co było w jego mocy, aby pomóc. Obraz nie ma na celu wzbudzić uwielbienia u oglądającego wobec głównego bohatera, tylko pobudzić myślenie, że Religa zrobił dużo, ale jego życie było trudne, przytłaczające i pełne wyrzeczeń. 
Jak już wcześniej napisałam, Bogowie to świetna lekcja historii, zwłaszcza dla roczników, które nie mogą znać rzeczywistości lat 80.
Na koniec trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego Zbigniewowi Relidze tak bardzo zależało na osiągnięciu sukcesu w transplantologii? Nie sądzę, żeby robił to dla sławy i rozgłosu. Być może chciał udowodnić i pokazać niedowiarkom, że się da, należy tylko wyjść poza schematy, zrobić krok w przód. Jednak to są tylko moje domysły, a odpowiedzi na to i wiele innych pytań może przynieść lektura biografii kardiochirurga. Czy to zrobię? Kiedyś na pewno.

Zdjęcie z cytatem wzięłam z tej strony.

niedziela, 15 lutego 2015

Pewne książki czasem trzeba przeczytać... Chociaż? Pięćdziesiąt twarzy Greya



Chciałam zacząć ambitnie, ale wyszło inaczej :) 

 
Do jednego kotła wrzuć:
a)      mężczyznę, który jest perfekcyjny, ponieważ:
      - ma idealne ciało, które po prostu takie jest samo z siebie (w książce nie było mowy o żadnych ćwiczeniach, prawda? Oczywiście poza tymi, ekhm, no wiecie.)
      - posiada dużo, dużo pieniędzy
      - jest pewny siebie, potwornie dumny i niezależny
b)      kobietę, z którą w jakimś stopniu każda z nas może się utożsamić:
      - która jest uparta i próbuje być niezależna
      - z wieloma kompleksami, które oczywiście są BEZPODSTAWNE, bo w rzeczywistości potrafi być niezłą kocicą (#wewnętrznabogini)
      - która czyta książki i przez to wydaje się być nudziarą
      - każdego faceta ze swojego otoczenia wprowadza do #friendzone (oprócz G.)
      - nie przywiązuje uwagi do wyglądu zewnętrznego i ma ładniejszą koleżankę
      - musi wyglądać ładnie w bieliźnie
Brzmi znajomo?
c)      oprócz tego dodaj miejsce, najlepiej wielkie miasto, w którym ONA czuje się niepewnie, a ON bryluje.
d)     aby kontrast pomiędzy dwoma bohaterami był jeszcze bardziej widoczny, jego nazwij Panem, a ją Uległą
Czytaliście uważnie? Mam nadzieję, że tak, bo właśnie podałam wam przepis na sukces wydawniczy.

*

      Lekturę Pięćdziesięciu twarzy Greya zaczęłam, bo, tak jak w tytule, po niektóre książki czasem trzeba sięgnąć, a zwłaszcza wtedy, kiedy zaraz do kin wchodzi film. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona i zaczęłam to czytać po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że to jest słabe. Nawet bardzo słabe. Ale po kolei.

*

      Chciałam zacząć profesjonalnie i postanowiłam zaczerpnąć wiedzy i dowiedzieć się, o co tyle szumu. Skorzystałam z bardzo wiarygodnego źródła informacji, którym czasem nie gardzą nawet sami nauczyciele akademiccy (Wikipedia:D). Patrzyłam i własnym oczom nie wierzyłam:



      Przeżyłam podwójny szok. Wcześniej nie miałam pojęcia, że jest to fan fiction odnośnie do Zmierzchu. Szybko zaczęłam żałować swojego wyboru lektury (dobrze, kiedyś, jak byłam młodsza, zachwycałam się wampirkami, ale to było dawno. Jeszcze zanim literatura klasyczna stała się moją codziennością). I jak to możliwe, że coś takiego sprzedało się lepiej niż Harry Potter? Czy tylko mnie to bulwersuje/załamuje? Informacja, że Harry’ego Pottera uważam za ideał wszystkiego, to żadna nowość.

      No ale dobrze, skoro coś postanowiłam, nie mogę się wycofać. Zaczęłam czytać Greya. Cały czas sceptycznie nastawiona, niechętnie musiałam przyznać, że  książka wciąga i szybko się ją czyta. Dlaczego? Bo jest niesamowicie lekka, nie ma żadnych wyszukanych walorów artystycznych. Na początku opisy ograniczają się do przeżyć wewnętrznych bohaterki, Anastazji, która jest nieśmiała i ciągle się czerwieni (co żenuje czytelnika bardziej niż ją samą). Podczas lektury mogłam sobie przerywać jedzeniem, pisaniem na czacie, scrollowaniem facebooka, a i tak nie wybijałam się z sensu narracji. Początkowo musiałam dawkować sobie tę literaturę. Jeden rozdział dziennie, bo myślałam sobie, że…



Męczyło mnie to, że jest pełno elementów zaczerpniętych ze Zmierzchu. Przykłady?
- Edward i Christian są skrzywieni i niezadowoleni, a zatem coś ich trapi, jednak nie możemy dowiedzieć się co. Pozwólcie, że nazwę to inaczej: mają minę, jakby ktoś podetknął im kupkę pod nos.
- obu mężczyznom zmienia się kolor oczu, kiedy są głodni. W przypadku Greya chyba nie muszę mówić, jakiego rodzaju to jest głód?
- oboje mają trudną przeszłość
- są kolekcjonerami sztuki
- każdy z nich gra na fortepianie, ale tylko i wyłącznie smutną muzykę, aby czytelniczki jeszcze bardziej mogły ich pożałować
- jeżdżą wypasionymi samochodami
- każdy z nich nie pozwala swojej kobiecie zrobić czegokolwiek samej przed obawą, że coś jej się stanie
- każdy z nich był adoptowany
- Edward jest zimny w znaczeniu fizycznym, bo jest już nieżyjącym wampirem, a Christian w znaczeniu psychicznym, ponieważ nie pozwala się dotykać (a więc stąd te przywiązywania!) i jest zamknięty na wszystkie pozytywne emocje i uczucia
- Edward przeżywa pierwszy swój raz z Bella, niestety Christian nie może powiedzieć tego samego o Anastazji, bo jest niewyżyty seksualnie (oczywiście to jest wina tylko i wyłącznie jego trudnej przeszłości!), dlatego James stosuje chwyt wielu innych pierwszych razów, które Christian przeżywa właśnie z Aną
- Bella i Anastazja robią sobie krzywdę, bo są nieuważne, potykają o własne nogi, itd.
- tych przykładów z pewnością znalazło by się więcej.


      Już od samego początku autorka wprowadza atmosferę, jak to ująć… Erotyczną?  W scenie, w której Grey przychodzi do sklepu z narzędziami i to, co tam kupuje (spinki do kabli, sznurek i coś jeszcze o czym już zapomniałam) oraz to, w jaki sposób prowadzi rozmowę, kojarzy się jednoznacznie! Ale oczywiście, Głupia Gąska Anastazja niczego się nie domyśla.
      Potem atmosfera się zagęszcza, dzięki czemu czytało mi się płynniej, ponieważ od połowy książki opisy seksu sporadycznie przerywane są: korespondencją mailową pomiędzy głównymi bohaterami, płaczem, jedzeniem, podróżami i znów płaczem.
      Co jest ciekawe i co mnie dość zaskoczyło, wszystkie szczegóły na temat wydarzeń w sypialni zostały zawarte i spisane w Kontrakcie, który muszą podpisać obie strony.
      Anastazja dostaje mnóstwo drogich prezentów od Christiana. Co podkreśla sama bohaterka, przez to czuje się jak dziwka. E. L. James próbuje wybrnąć z tego jednoznacznie kojarzącego się aspektu, tłumacząc ustami Greya, że kupowanie prezentów należy do jego obowiązków, bo „są stworzeni po to, aby spełniać sobie przyjemność” i  niech pod żadnym pozorem Anastazja nie czuje się jak kurtyzana, bo wcale nią nie jest. Jakoś tak to brzmiało. To wytłumaczenie było dość toporne i wcale mnie nie przekonało. Nowy samochód i komputer naprawdę kojarzyły mi się z opłatą za usługi. Nie muszę dopowiadać jakie. Zwłaszcza, że bohaterów miały nie łączyć żadne uczucia.
     
Dla kogo?
Zastanawiam się tylko, kto jest idealnym odbiorcą tej książki? Ostatnio na Pudelku opinię Madonny.
Zgadzam się z nią, ale… Rzeczywistość później może bardzo rozczarować. Autorka książki w bardzo, BARDZO optymistyczny (i nierealny) sposób przedstawia wydarzenia z sypialni dwójki zachłyśniętych sobą kochanków. Wyrażam się jasno? Czy może powinnam napisać, że trzy akty seksualne z rzędu i każdy z nich zakończony perfekcyjnie są czymś tak nierealistycznym, że aż czasem śmiesznym? Jeśli ktoś niedoświadczony najpierw przeczyta, a potem zacznie działać w rzeczywistości, może się mocno zdziwić i zrobić sobie krzywdę. :D
      Pojawia się jeszcze opinia, że jest to porno dla mamusiek… Oh nie, proszę nie każcie mi tego sobie wyobrażać, że czyjakolwiek mama to czyta!!!!

50 twarzy Greya jest inną książką, niż mi się wydawało, że będzie. Opisy nie są wcale aż tak bardzo sadomasochistyczne. Jest to przerobiony Zmierzch bez elementów fantastycznych, z rozbudowanymi, bardzo rozbudowanymi scenami w sypialni.

Czy ta książka ma plusy?
TAK! Kontrakt, w którym jest napisane, że kobieta będzie pod opieką trenera personalnego na siłowni. Dla mnie bomba!
Jest coś jeszcze, ale żeby to poznać, musicie sami się przekonać i przeczytać. A kiedy już będziecie to robić, lepiej żeby wasz partner był wtedy w domu ;)

Ostatnio widziałam mema, który wyraża więcej niż tysiąc słów:



Czy przeczytam kolejne części?: Pewnie tak, ale nie od razu. Teraz muszę przeczytać coś normalnego. Zwłaszcza, że jeszcze przez jakiś czas pozostanę w tematyce Greya, bo czeka mnie wizyta w kinie, po której na pewno coś napiszę. Względem filmu mam nadzieje, że bardziej mi się spodoba niż książka, bo nie będzie w nich tych nużących opisów przeżyć i dylematów głównej bohaterki.
Czy polecam tę książkę?: Tak. Żeby się czasem pośmiać, czasem powywracać oczami i wyrobić sobie własne zdanie.